czwartek, 21 kwietnia 2016

Ślicznotka z Memphis (Memphis Belle) 1990 reż. Michael Caton-Jones

   Naszło mnie znowu na film wojenny. Ostatnio byli świetni Komandosi z Lee Van Cleefem, których akcja rozgrywała się pośród pustynnych piasków, to teraz dla odmiany skusiłem się na bliższe nam zachodnioeuropejskie tereny, tyle że w powietrzu.

   Ta historia amerykańskiej załogi bombowca nie jest filmem ani ambitnym, ani trudnym w odbiorze, ot dobra produkcja wojenna mająca dostarczyć emocji i rozrywki. Bohaterami są zwyczajni młodzi ludzie, którym przyszło walczyć z Niemcami choć w nieco inny sposób niż większości ich rówieśników. A są dość barwną zbieraniną, jedni spokojni, inni charyzmatyczni, będący wręcz swoimi przeciwieństwami, a jednak świetnie potrafią się zgrać o czym świadczy ich dotychczasowy przebieg służby.


   Po odbyciu dwudziestu czterech lotów bojowych mają przed sobą jeszcze jeden, ostatni. Presja by się udało jest duża, bo prócz zachowania życia mają szansę stać się pierwszą załogą, która przelata całą turę. Ma to wielkie znaczenie propagandowe dla dowództwa, stąd w jednostce pojawia się podpułkownik z działu propagandy, nie mający zielonego pojęcia o specyfice ich służby, ale wszędzie dorzucający swoje trzy grosze. Tak, żywy dowód na to, że jak się ktoś na czymś nie zna to nie powinien się odzywać. Ale i z tm nie byłoby chyba większego problemu, gdyby nie to, że ostatnia misja ma być nad Niemcy, o wiele lepiej bronione od Francji będącej dotychczasowym celem.


   Szczęśliwie twórcy odpuścili sobie jakieś głębokie studium psychiki głównych bohaterów na rzecz fenomenalnego widowiska. Oczywiście nie cała akcja rozgrywa się w przestworzach, bo są i tak potrzebne epizody naziemne, gdy możemy poznać chłopaków, ich charaktery, nawyki i rozrywki. Przed ostatnim lotem jeden upija się ze strachu, a inni szukają chwili relaksu w zabawie. Normalne ludzkie zachowania. W czasie samego zaś lotu nie brakuje spięć między załogą, czy to ze względu na zadawnione spory, czy przez rozgrywające się akurat konflikty. Ukazano to w sposób bardzo naturalny, bez żadnego kombinowania. Jako widz jestem w stanie sam sobie dopowiedzieć co czuli bohaterowie.

   Część podniebna zrobiona została z rozmachem. Oglądamy dziesiątki alianckich bombowców, wrogie myśliwce, dynamiczne podniebne walki czy awarie na pokładzie. Na brak emocji nie można narzekać. A że film powstał na chwilę przed nastaniem ery komputerów to możemy się cieszyć klasycznymi jeszcze efektami specjalnymi, które naprawdę niewiele się postarzały i choć widać, że to atrapy to wyglądają o niebo lepiej niż niejedna współczesna animacja cyfrowa.


   Ślicznotka z Memphis skupia się niemal wyłącznie na losach załogi tytułowego bombowca. Poznajemy też nieco życia bazy i innych lotników, ale nie mamy przedstawionej drugiej strony - Niemców, no za wyjątkiem tych kilku myśliwców, tam w powietrzu. I tak po prawdzie nie wiemy jakie są efekty działań Amerykanów. Zaakcentowane jest tylko, że starają się o jak największą precyzję przy bombardowaniu, by nie trafić np. znajdujących się w pobliżu fabryki celu szkoły i szpitala. Ciekawy zabieg, pozwala nam tu traktować wroga zupełnie bezosobowo, niemal jak jakichś "mitycznych nazistów".

   No i co tu więcej mówić, kawał dobrego kina wojennego :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz