niedziela, 24 kwietnia 2016

Kryptonim U.N.C.L.E. (The Man From U.N.C.L.E.) 2015 reż. Guy Ritchie

   Do Kryptonimu U.N.C.L.E. zbierałem się długo i niechętnie, za co los mnie pokarał, bo obejrzałem po drodze wiele strasznych gniotów, o których wolę nawet nie wspominać. Przyczyn tego mojego migania się upatruję w fakcie, że nigdy nie oglądałem kina szpiegowskiego i sam James Bond przez długi czas przedstawiał mi się jako staromodny, nudny gość, nijak nie mogący mierzyć się z takimi typami jak Stallone czy Schwarzenegger, no ewentualnie Van Damme. Teraz Bondy powoli nadrabiam (choć od dupy strony, bo zacząłem od Spectre, a ostatnio obejrzałem Skyfall) i nadal nie mogę się przekonać, przypominają mi wydmuszki pokroju Mission Impossible, gdzie dużo jest fajerwerków, ale na drugi dzień już mało co się z filmu pamięta.

   Szczęśliwie człowiek całe życie się uczy i pokonuje kolejne bariery. Kryptonim U.N.C.L.E. od wspomnianych wyżej dzieli spory kawałek czasu, jego akcja rozgrywa się w latach 60'. Bohaterami są amerykański i sowiecki szpieg, którym przychodzi współpracować, by ocalić świat przed... zemstą nazistów. Brzmi mocno od czapy? I słusznie, twórcy podeszli do tematu z humorem i mamy wiele fantastycznych, lecz mało prawdopodobnych akcji jak szalony pościg trabanta z wartburgiem, jeżdżenie samochodem po dnie zatoki, czy spotkanie z doktorem Mengele. Ogląda się to z przyjemnością, bo film mimo iż nie jest komedią to też nie jest zrobiony na poważnie.


   Kolejny plus to niesamowicie dynamiczne zdjęcia i montaż w scenach pełnych akcji, w połączeniu z dobrze dopasowaną muzyką otrzymujemy solidne widowisko w teledyskowym stylu. Jednocześnie działania agentów nie ograniczają się jedynie do strzelanin, ganianin i bijatyk. Obu cechuje urok osobisty i ogromna wiedza z wielu dziedzin, czy przydatne umiejętności. I tak Amerykanin Napoleon Solo jest elegancki i elokwentny, uwielbiany przez kobiety, a przy tym może nieco cyniczny i prześmiewczy. W ekstremalnych sytuacjach wykazuje się spokojem, a nawet pewną nonszalancją. Rosjanin Ilja Kuriakin z kolei, chociaż nie można go nazwać człowiekiem nieokrzesanym, zdaje się być bardziej powściągliwy i surowy, skupiając się głównie na wykonaniu misji, bez oglądania się jak jego kolega na inne przyjemności. Swoją prostodusznością zaś budzi pewną sympatię i zaufanie, tak ze aż nie chce się wierzyć, że to agent radzieckiego imperium zła.


   Ich współpraca nie przebiega gładko, ale uzupełniają się swoimi umiejętnościami, Solo to wytrawny złodziej, a Ilja jest sowiecką maszyną do zabijania. Oba ich talenty pomagają zbliżyć się do tajnej grupy przestępczej planującej wejść w posiadanie broni jądrowej i przywrócić III Rzeszę. A nie można zapomnieć, że towarzyszy im dziewczyna, Niemka Gaby Teller, niezbędny, choć nieco złośliwy dla nich element układanki. Dzięki umiejętnością naprawy i prowadzenia samochodów, a także urodzie i wdziękowi osobistemu bardzo pomocna przy wykonaniu misji.


   Równie ciekawa co walka z przestępcami okazuje się rywalizacja obu agentów. Staczają słowne potyczki, nie tracą żadnej okazji, by wytykać sobie błędy, czy naigrywać się ze słabości, konkurują nawet szpiegowskimi gadżetami chcąc wykazać przeciwnikowi wyższość myśli technicznej rodzimego kraju. Ich zmagania są o tyle ciekawsze, że są tak skrajnie różni, przez co też każdy na swój sposób znosi choćby porażki, i tak gdy Napoleonowi ledwie blednie bezczelny uśmieszek, to Illja wręcz gotuje się z gniewu powstrzymując atak furii.


   I jeszcze jeden smaczek na koniec. Pięknie odtworzono obraz lat 60' we Włoszech, zapewne nazbyt barwnie i atrakcyjnie, ale nie szkodzi, świetnie wpisuje się to w konwencję filmu. Stroje, fryzury, samochody, domy, wszystko to jakbym oglądał stare filmy z Audrey Hepburn. Piękny, bajkowy obraz, który sprawia, że nie chce się poznać zwykłej i szarej rzeczywistości skrytej w tle.

   Z niecierpliwością czekam na kolejne takie filmy. Jeśli ktoś z Was zna coś w podobnym stylu to proszę o tytuły w komentarzach. Z przyjemnością obejrzę :) 


5 komentarzy:

  1. Nie widziałem i nie wiem, co jest w podobnym stylu, ale skoro piszesz, że "nigdy nie oglądałeś kina szpiegowskiego" to mogę podać parę tytułów, które są "lekturą obowiązkową". Przede wszystkim "Północ - północny zachód" (1959) Hitchcocka, a potem "36 godzin" (1965) Seatona, "Człowiek Mackintosha" (1973) Hustona, "Igła" (1981) Marquanda. Z "Bondów" to w pierwszej kolejności "From Russia with Love" (1963) i "Goldfinger" (1964). Z nowszych produkcji najlepsza jest Trylogia Jasona Bourne'a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Chętnie spróbuję.
      Teraz oglądam "Hrabiego Monte Christo" z 1954 roku, dobry film, ale już mocno trąci myszką. Teatralna gra, rozwleczone sceny, trochę ciężko się to ogląda. Sama fabuła w sumie niewiele się różni, na plus więcej szczegółów.

      Usuń
    2. Jednak fabuła mocno się różni, ale nadal ogląda się ciężkawo.

      Usuń
  2. sam film to ekranizacja serialu z lat 60 nawet fajnego było do tego też kilka filmów pod koniec 60 czasami dają je w TNT :) nawiasem remo williams widziałeś ;-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to spoko serial musiał być, bo film całkiem nieźle wyszedł :)
      No nie widziałem, ale postaram się obejrzeć, i tak widzę, że to Guya Hamiltona, to może być ciekawie.

      Usuń