niedziela, 10 lipca 2016

Wojna to głód i zimno - zapowiedź kanału najstarszego youtubera w Polsce :)

Pan Józef Przedpełski to niezwykły człowiek. Urodził się w 1921 roku, brał udział w Kampanii wrześniowej i Powstaniu Warszawskim, po emeryturze zjechał całą Europę i pół Kanady, a obecnie spisuje historię swojego życia. Od większości rówieśników (bądź młodszych) odróżnia go to, że nadal jeździ samochodem, korzysta z komputera i Internetu, a do robienia zdjęć używa iPhona :D Niedawno chodził też na basen, ale już nie ma na to czasu, bo jak sam mówi "pisze, by coś po sobie zostawić". Póki jednak jego wspomnienia w wersji pisanej nie zostaną ukończone, możecie go poznać na jego kanale, którego zapowiedź tutaj prezentuję:

sobota, 2 lipca 2016

Idź i patrz (Idi i smotri) 1985 reż. Elem Klimow

   Filmy wojenne można by podzielić na kilka kategorii. Są chamskie propagandówki, bywają takie które z wojny robią wielką przygodę i widowisko, czasami (a ostatnio chyba coraz częściej) zajmują na psychiką żołnierza, a jeszcze inne powstają, by przedstawić konkretną postać czy upamiętnić jakieś ważne wydarzenie. Co najdziwniejsze niewiele skupia się na wyłącznie negatywnym przedstawieniu wojny. I do tej ostatniej grupy należy właśnie Idź i patrz Klimowa.

   Pamiętam jak z dziesięć lat temu pierwszy raz obejrzałem Hubala. Bardzo wiele scen z tego filmu zapadło mi w pamięć ze względu na ich malowniczy charakter i towarzyszącą piękną muzykę Kilara. I tak na początku jest samotny ułan pędzący ostatkiem sił wśród wybuchów, potem szarża kawaleryjska, odczytanie ostatniego rozkazu generała Kleeberga, czy zimowa potyczka z Niemcami w wąwozie. Wszystkie one strasznie mi się podobają wizualnie i z tego też powodu wręcz zawyżają ocenę filmu, który tak poza tym to dupy nie urywa. Poza nimi jest jeszcze jedna scena, która zapadła mi w pamięć, ale z innego powodu. Mianowicie, po którejś kolejnej akcji Hubala Niemcy w odwecie pacyfikują wieś. Zaganiają wszystkich mieszkańców do wielkiego dołu, po czym wrzucają granaty. Biorąc pod uwagę, że film nie został wyreżyserowany przez Tarantino, a Porębę, który poważnie podszedł do tematu, to scena ta robi porażające wrażenie.

   Czemu o tym wspomniałem? Bo w Idź i patrz to taki Hubal, tylko w dokładnie odwrotnych proporcjach. Z romantycznej partyzantki jest tylko parę minut na początku, gdy dwóch chłopców szuka zakopanych wcześniej przez wojsko karabinów, by móc iść do lasu i walczyć z Niemcami. Głównemu bohaterowi Flori się udaje i szczęśliwy, wbrew błaganiom matki dołącza do oddziału. Uderza od razu jego naiwność i właściwie zerowe pojęcie o tym czym jest wojna. Dlatego gdy dowódca nie pozwala mu iść z resztą ludzi na akcją, młodzieniec jest rozgoryczony, tym bardziej, że musiał oddać innemu żołnierzowi swoje buty. A przecież tak bardzo chciał bić Niemców.

   A że los bywa złośliwy, to chociaż dowódca nie pozwolił mu posmakować wojny, to szybko dają mu do tego okazję Niemcy. Floria z nowo poznaną i nieco dziwną dziewczyną Głaszą padają ofiarą bombardowania wykrytego przez Niemców obozu partyzantów i muszą uciekać. W tym momencie zaczynają niknąć mrzonki i romantyczne wyobrażenia o wojaczce. Na drodze bohatera pojawiają się już tylko śmierć i cierpienie, które do końca filmu będą zataczać coraz szersze kręgi. Wieś do której wraca okazuje się opuszczona, lecz Floria nie chce dopuścić do świadomości faktu, że została spacyfikowana przez Niemców. Nie widzi trupów rozstrzelanych przez okupanta, dopiero napotkana grupa ocalałych uświadamia mu prawdę, a ciężko poparzony sąsiad przypomina, że przestrzegał młodych przed sięganiem po broń.

   Z kolejnymi scenami patrzymy jak psychika bohatera jest wręcz miażdżona. W ciągu paru dni traci rodzinę, nie zdążywszy nawet zakosztować wojaczki. Jako partyzant jednak może czuć się winny sprowokowania Niemców do akcji odwetowej na ludności cywilnej. A mimo to nie rzuca karabinu, tylko dalej szuka okazji do walki, choć bardziej to wygląda jakby razem z innymi prosił się o więcej cierpienia i ryzykował śmiercią. Niezorganizowani są w stanie jedynie zakpić sobie z Niemców podrzucając na drogę upiorną kukłę Hitlera, nie zaś wyrządzić im jakieś prawdziwe szkody.


   Bestialstwo hitlerowców pokazano tu z całą mocą. Mordują kobiety, starców i dzieci (szczególnie dzieci, by nie musieć z nimi w przyszłości walczyć). Jeśli kogoś akurat nie zabijają to można odnieść wrażenie, że zostawiają przy życiu jedynie po to, by opowiedział innym co widział, napędzając machinę terroru. Nie przepuszczają przy tym żadnej okazji, by poniżyć tych ocalałych. Finałowa akcja robi piorunujące wrażenie, przy czym Niemcy zachowują się na podbitych terenach tak samo jak potem zachowywała się sowiecka swołocz maszerując na zachód. I tu warto zaznaczyć, że Idź i patrz nie jest naznaczone propagandą, czego się obawiałem, to po prostu mocne kino z antywojennym przekazem. I choć głównym motorem rozgrywającej się tragedii są hitlerowcy, to uniknięto gloryfikacji dzielnych sowieckich partyzantów, pokazując że i oni czynili rozmaite łajdactwa w stosunku do ludności cywilnej.

   Prócz uderzenia obrazami okrucieństwa, twórcy dorzucają trochę scen pokazujących destrukcyjny wpływ tych wydarzeń na psychikę młodych. Floria i Głasza, w chwilach zagrożenia czy tuz po uniknięciu niebezpieczeństwa potrafią tańczyć i śmiać się jak na dobrej zabawie, zatracając chwilami poczucie rzeczywistości. Aczkolwiek tak jest bardziej z początku, podczas gdy pod koniec już oboje sprawiają wrażenie totalnie otępiałych, z oczami patrzącymi gdzieś w dal, znieczuleni na to co się dzieje dookoła. Jedynie na krótką chwilę udaje się bohaterowi wyrwać z tego zawieszenia, gdy widzi leżący w kałuży portret Hitlera i zaczyna strzelać do niego bez opamiętania, wyobrażając sobie przy tym, że cofa czas, a konkretnie cały żywot Fuhrera, aż do jego dzieciństwa i tu się opamiętuje, jakby uświadomiwszy sobie, że gdyby zabił dziecko, nawet małego Adolfa, to stałby się taki sam jak ci, którzy dopiero co palili na jego oczach białoruskie dzieci żywcem.

   I jeszcze jeden drobiazg, a mianowicie dużo robi tu też dobór muzyki. Momentami są to rosyjskie piosenki żołnierskie, gdy jeszcze wszystko co najgorsze przed bohaterami, innym razem niepokojące, huczące dźwięki wzmagające tylko panujący wokół chaos, czy jakby muzyka puszczana od tyłu podkreślające szaleństwo, w którym zatracają się Floria i Głasza.

   Koniecznie będę musiał obejrzeć ten film raz jeszcze, bo już po seansie czytając rozmaite recenzje zauważyłem jak wiele mi umknęło. Lalki leżące na podłodze, zapowiadające stos trupów za domem, bocian jakby umazany we krwi, czy brak na mundurach oznaczeń oddziału, do którego należą pacyfikujący wieś Niemcy, sygnalizujący że to nie jakiś konkretny oddział, a szeroko występujące zjawisko. Takich znaków zapowiadających nadchodzące wydarzenia czy dających pełniejszy obraz konfliktu jest naprawdę wiele, lecz za pierwszym razem nie rzucają się one w oczy. Najlepszym przykładem jest pojawiający się przed każdą większą tragedią samolot, który przy irytującym dźwięku przelatuje nad bohaterami. Bezsprzecznie jest to dość wymagające kino, ale zdecydowanie warte zobaczenia.


piątek, 1 lipca 2016

KONKURS - do wygrania bilety na przedpremierowy seans filmu "Facet na miarę" w kinie Atlantic w Warszawie.

   Dzisiaj mam dla Was kochani kolejny konkursik, w którym wygrać możecie podwójną wejściówkę do kina Atlantic w Warszawie na przedpremierowy pokaz filmu Facet na miarę.

   O czym jest ten film?

Diane jest młodą i piękną prawniczką. Na co dzień pracuje w kancelarii, której współwłaścicielem jest jej były partner. Pewnego dnia w jej domu rozbrzmiewa sygnał telefonu stacjonarnego. Mężczyzna przedstawia się jako Alexandre i okazuje się szczęśliwym znalazcą jej zgubionej komórki. Proponuje randkę, która połączy oddanie telefonu ze wspólną kolacją. Diane rusza na spotkanie z tylko jedną wskazówką ułatwiającą rozpoznanie nieznajomego: "nie sposób mnie przegapić". Mężczyzna faktycznie bardzo wyraźnie odróżnia się od pozostałych gości restauracji. Jest najprzystojniejszy i… najniższy. Wzrost nie przeszkadza mu jednak czerpać z życia pełnymi garściami i być miłośnikiem wielkich wrażeń. Ich pierwsze spotkanie kończy się szalonym skokiem ze spadochronu. Diane ulega romantycznej fascynacji wyjątkowym i niezwykle dowcipnym mężczyzną. Jednak z czasem w serce kobiety zaczynają wkradać się wątpliwości…

Miłości nie mierzy się w centymetrach! Świetnie przyjęty film zamknięcia Netia Off Camera 2016 w kinach od 15 lipca.



   Seans odbędzie się 3 lipca o godzinie 19.10. Ponieważ jesteśmy przy filmie francuskim to pytanie konkursowe brzmi:

   Jaka jest Twoja ulubiona francuska komedia i dlaczego?

   Spośród nadesłanych odpowiedzi wybiorę najciekawszą i to jej autor otrzyma podwójną wejściówkę na film. Na zgłoszenia czekam do jutra (2 lipca) do godziny 16.00 i jak zawsze zostawiajcie je w komentarzach pod tym wpisem. Przypominam byście podali również adres e-mail, co ułatwi mi kontakt ze zwycięzcą.



   A przy okazji, pozostając przy kinie Atlantic, małe ogłoszenie parafialne:
Wakacje to dobry czas, aby nadrobić zaległości w kinie albo zobaczyć jeszcze raz największe hity na dużym ekranie. Dlatego Kino Atlantic przygotowało specjalną ofertę „Lato z największymi hitami w Kinie Atlantic”. Od 1 lipca do 31 sierpnia do repertuaru naszego kina wrócą filmy, które cieszyły się największym zainteresowaniem w ostatnich miesiącach. Będzie można zobaczyć ponownie takie hity jak: „Iluzja” „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie mocy”, „Spectre”, „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, „Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów”, „Dzikie historie”, „Amy”, „Nienawistna ósemka”, „Deadpool”, „Pokój”, „Listy do M. 2”, „Szybcy i wściekli 7”, „Mad Max: Na drodze gniewu”, „W głowie się nie mieści”, „Big short” oraz „Wilk z Wall Street”.  Bilety na wszystkie seanse z oferty „Lato w Kinie Atlantic” po 14 zł od poniedziałku do czwartku oraz 16 zł od piątku do niedzieli. 

środa, 29 czerwca 2016

Cloverfield Lane 10 (2016) reż. Dan Trachtenberg

   Cloverfield Lane 10 to dość luźna kontynuacja Cloverfield z 2008 roku. Tamten film przedstawiał inwazję potworów (niewiadomego pochodzenia) na Nowy Jork z perspektywy amatorskiej kamery towarzyszącej grupie przyjaciół wyrwanych nagle z imprezy. Zakończenie zostało otwarte, ale powstała po ośmiu latach kontynuacja niewiele korzysta z oryginału.

   Bohaterką filmu jest Michelle, która ulega wypadkowi samochodowemu i budzi się w bunkrze obcego mężczyzny, Howarda, który jak sam mówi uratował jej życie. I wszystko fajnie, bo gość faktycznie zadbał o jej zdrowie, ale... jednocześnie przykuł kajdankami do rury w ścianie i zamknął pod kluczem w pokoju bez okien. Tak nietypowe przyjęcie szybko tłumaczy, mówiąc, że na zewnątrz doszło do jakiegoś ataku i atmosfera jest skażona, przez co przyjdzie im spędzić pod ziemią parę miesięcy, a nawet lat. Zaraz nasuwają się pytania oto co jest prawdą, gdyż zachowanie Howarda i cała jego historia zdają się być z deka niewiarygodne. Żeby było ciekawiej, prócz nich w bunkrze siedzi jeszcze Emmett, dla odmiany wierzący w każde słowo Howarda, ale przez gospodarza niezbyt lubiany.

   I tak zaczyna się trwająca ponad półtorej godziny rozgrywka między trójką zamkniętych pod ziemią bohaterów. Michelle ani na moment nie wyzbywa się podejrzeń w stosunku do gospodarza i jego wersji wydarzeń, a ten wcale jej nie pomaga już nawet po rozkuciu i zaprowadzeniu w miarę normalnego życia w swej podziemnej siedzibie. Howard jest chamski, miewa napady szału i często gada o rozmaitych teoriach spiskowych co czyni z niego klasycznego świra, lecz z drugiej strony odkrywa też pewne fakty ze swej przeszłości - traumy, niejako tłumaczące jego stan (genialna kreacja aktorska, ten facet potrafi namącić). I tak, gdy sytuacja co chwilę się zmienia, a na jaw wychodzą rozmaite nowe informacje, trudno oceniać jaka jest prawda.

   Cloverfield Lane 10 to całkiem udany thriller. Jeden z tych filmów, których akcja rozgrywa się na niewielkim, ograniczonym obszarze, a bohaterami jest ledwie parę osób, a mimo to ogląda się kapitalnie. Niełatwa to sztuka, ale tym bardziej warto takie filmy cenić, że przypomnę choćby Dwunastu gniewnych ludzi czy Rzeź. W naszym przypadku smaczku dodają jeszcze korzenie filmu, który wyrósł z pełnokrwistego sci-fi.

   Czytając w Internecie co nieco opinii o recenzowanym dziele Dana Trachtenberga natknąłem się na sporo negatywnych komentarzy dotyczących zakończenia filmu. Oczywiście nie będę spojlerował, ale chętnie dorzucę swoje zdanie na ten temat. Rzeczywiście końcówka pasuje do całości jak kwiatek do kożucha, lecz w moim odczuciu dodaje dodatkowych kolorków, wiele wyjaśnia i zaskakuje, a co ważniejsze, tak jak wcześniejszy film zostawia szerokie pole do dalszych popisów i nadzieję, że będzie na co popatrzeć.


niedziela, 26 czerwca 2016

Hardcore Henry (Hardcore) 2015 reż. Ilya Naishuller


   Ten film to prawdziwa ciekawostka. Pamiętacie jak mówiło się, że w nowym Mad Maxie fabuła w gruncie rzeczy nie gra roli, gdyż liczy się sam pościg i widowiskowe sceny akcji. No to tutaj zrobiono to samo, tyle że x10. Ważniejsze jest jednak, że cały film oglądamy z perspektywy głównego bohatera Henry'ego. Zaczyna się od tego, że budzi się w nieznanym miejscu i widzi kobietę, która przedstawia się jako jego żona i montuje go na stole operacyjnym. A montuje dlatego, że Henry jest cyborgiem. I tyle musi nam wystarczyć za wyjaśnienie, bo po chwili zaczyna się totalna rozwałka, która trwa niemal nieprzerwanie do końca filmu. Strzelaniny, pościgi, wybuchy, przerywane są jedynie na paręnaście, parędziesiąt sekund celem umożliwienia innemu bohaterowi (genialny jak zawsze w dziwnych rolach Sharlto Copley) wypowiedzenia paru kwestii posuwających akcję do przodu.

   Nie czytałem wcześniej o tym filmie, ale już po paru minutach oglądania ogarnąłem, że to w zasadzie taka przeniesiona na ekran gra komputerowa. Prócz widoku z perspektywy bohatera zachowano i inne charakterystyczne dla tego elementy, np. z biegiem akcji robi się coraz trudniej, a na końcu jest boss. Chylę czoła za pomysł, bo (jak później już doczytałem) to pierwszy taki myk w dziejach kina. I jako ciekawostkę z przyjemnością to obejrzałem, ale gdybym miał tak częściej to nie, dziękuję. Niestety tego rodzaju zdjęcia są niezwykle męczące dla wzroku i zachowania uwagi w ogóle. A trwająca przez półtorej godziny napierdzielanka zwyczajnie nudna.

   A! No i jeszcze jeden plusik. Rzecz wyreżyserowana jest przez Rosjanina i w sumie chyba dlatego rozgrywa się w Rosji, a konkretnie Moskwie, co jest naprawdę sporym urozmaiceniem, biorąc pod uwagę, że na ogół takie harce odstawiane są w USA. Sam zresztą reżyser Ilya Naishuller wcześniej popełnił już dzieło w stylu Hardcore Henry, ino że w krótkim metrażu:


środa, 22 czerwca 2016

Dom wariatów (1984) reż. Marek Koterski

   Tak szczerze powiedziawszy to twórczości Koterskiego to ja za dużo nie widziałem. Chyba tylko Nic śmiesznego i Dzień świra, a i tak ledwo je pamiętam. W zasadzie tylko najlepsze momenty, które w gruncie rzeczy zna każdy, nawet jeśli nie oglądał tych filmów. Za Dom wariatów zaś zabrałem się z nudy. Jakoś tak nic nie było do roboty w pracy, więc uznałem, że odpalę sobie DVD. Przejrzałem sobie kolekcję filmów na regale i mój wzrok zatrzymał się na tym tytule. I tak jakoś mnie tknęło.

   Dom wariatów znacznie różni się od późniejszych przygód Miauczyńskiego, bo o ile tamte można potraktować jako komedie, bez wnikania głębiej, to w tym nie ma już nic do śmiechu. Przez półtorej godziny poznajemy rodzinę głównego bohatera, który przyjeżdża do domu po dłuższej nieobecności. Nie przebierając w słowach można stwierdzić, że to naprawdę popaprana zgraja dziwaków. Matka bez przerwy opieprza lub poucza ojca czepiając się każdej błahostki, a syna traktuje jak pięcioletnie dziecko. Ojciec z kolei stara się ignorować żonę, a gdy nikt nie patrzy to przygotowuje dla niej rozmaite złośliwości. Adaś nie wnika w te spory, skupiając się na własnych neurotycznych zachowaniach jak na przykład przekładanie gazety z miejsca na miejsce na stole, czy nerwowe podrygi w czasie picia herbaty.

   Zachowania całej trójki są nie tylko absurdalne, ale i groteskowe. Koterski wyjątkowo mocno zarysował wszelkie dziwactwa Miauczyńskich i chociaż przesadził to widać, że nie wymyślił sobie tych zachowań, a zaobserwowane w rzeczywistości jedynie nagromadził w jednym miejscu i wyolbrzymił. Warto się temu bliżej przyjrzeć i zastanowić czy w jakimś stopniu nie powielamy zachowań rodziców Adasia, bo to za ich sprawą stał się on tak zagubionym, zalęknionym i niezrównoważonym człowiekiem.

   Z retrospekcji z dzieciństwa głównego bohatera dowiadujemy się, że rodzice kłócili się zawsze, ale co ciekawe jego brat wyrósł na zdaje się w miarę normalnego człowieka, choć pewności mieć nie możemy, bo pojawia się ledwo na chwilę. To by jednak dowodziło, że nie każdy musi być skrzywiony przez patologiczne zachowania rodziców. A przy okazji rodzi się pytanie: skoro rodzice z kłócącego się małżeństwa dopiero po latach zamienili się w parę dziwaków (snujący się po domu Łomnicki na długo zapada w pamięć) to jaka starość czeka Adasia, który już na starcie jest spaczony.

   Film polecam, chociaż nie każdemu, gdyż przez większość czasu w zasadzie niewiele się dzieje. Bohaterowie snują się po domu wykonując rozmaite bezsensowne czynności. Jeśli komuś podobały się późniejsze filmy Koterskiego, ale nie tylko ze względu na akcenty humorystyczne to może spróbować.

piątek, 17 czerwca 2016

KONKURS - do wygrania bilety na przedpremierowy seans filmu "Iluzja 2" w kinie Atlantic w Warszawie.

   Kolejny konkurs z kinem Atlantic w Warszawie. Tak po prawdzie to miał być wczoraj, ale zapiłem i... a nieważne. Tym razem mam podwójną wejściówkę na przedpremierowy pokaz filmu Iluzja 2 24 czerwca o godzinie 20:45.

OPIS:
Czterej Jeźdźcy powracają! Grupa magików, która na wyżyny wzniosła sztukę scenicznej iluzji – ukazując ludzkim oczom rzeczy o jakich dotąd nikomu się nie śniło i obdarowując publiczność milionami dolarów z kont niczego nie podejrzewających bogaczy – tym razem wpadnie w nie lada tarapaty. Ich żądny zemsty dawny rywal doprowadzi do katastrofy podczas finału Super Bowl, o którą oskarżeni zostaną Czterej Jeźdźcy. Uciekając przed FBI i policją, znienawidzeni przez publiczność będą musieli udowodnić swą niewinność i usidlić swego wroga. A wszystko to oczywiście przy użyciu swych niezwykłych umiejętności.



Zwykle aby wygrać należało odpowiedzieć na pytanie związane z tematyką filmu, ale że dziś rozpiera mnie fantazja to uderzymy z innej beczki:

Piwo, wino czy wódka? I dlaczego?

Nagrodę otrzyma autor najciekawszej odpowiedzi. Na zgłoszenia czekam w komentarzach pod tym wpisem do 23. 06. 2016 r. do godziny 16. Pamiętajcie zostawić też do siebie maila, bym mógł się skontaktować ze zwycięzcą.