niedziela, 15 maja 2016

Little Boy (2015) reż. Alejandro Monteverde

   Filmy familijne to nie moja bajka, ale czasem zdarza mi się jakiś obejrzeć. I jakoś tak zupełnym przypadkiem trafiłem na Little Boy. Jego bohaterem jest właśnie chłopiec bardzo niskiego wzrostu przez co inne dzieci strasznie mu dokuczają, a jakby tego jeszcze było mało to jego ojciec rusza na front, by walczyć z Japończykami. Negatywnie nastawiony do żółtków dzieciak, wkrótce idzie ze swym bratem obrzucić dom jedynego w okolicy Japończyka kamieniami, po której to nieudanej eskapadzie w ramach pokuty ksiądz daje mu kartkę z uczynkami miłosierdzia względem ciała wmawiając, że to starożytna lista rzeczy, które pozwolą posiąść nadludzką moc (czyli ściągnąć ojca żywego do domu). Od siebie ksiądz dorzuca do listy jeszcze ósmy punkt - zaprzyjaźnić się z Hashimoto, Japończykiem, którego dom obrzucał kamieniami. I tak zaczyna się historia dwóch outsiderów i ich trudnej przyjaźni.

   Historia fajnie opowiedziana, którą dla bardziej wrażliwych można by określić wyciskaczem łez. I ja to doceniam, bo i takie filmy są potrzebne, ale tym co mnie bardziej urzekło w Little Boy były zdjęcia, trochę bajkowe, jakby podkolorowane, pięknie pokazujące Amerykę lat 40'. Druga rzecz to fajnie rozegrany finał, nie chciałbym spojlerować, ale powinien zadowolić i tych, którzy nie lubią happy endów i tych, którzy je lubią.

   Interesujące jest tło całej historii. Akcja rozgrywa się w Kalifornii, trwa wojna, mężczyźni idą na front (tu akurat by walczyć z Japończykami). Dowiadujemy się, że jeszcze niedawno funkcjonowały obozy, w których zamykano mieszkających w USA Japończyków, a po wypuszczeniu są traktowani przez sąsiadów jak piąta kolumna. I to chyba jedyny mroczny aspekt tego świata, bo poza rasistowskimi nastrojami, panuje totalna sielanka. Co ważniejsze zaś wydarzenia z życia głównego bohatera i jego rodziny mocno splatają się też z tym co dzieje się na froncie. Czyli taki film familijny ino w fajniejszej niż zwykle otoczce.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz