poniedziałek, 23 maja 2016

Sicario (2015) reż. Denis Villeneuve

   Denis Villeneuve zaczyna swój film z grubej rury. Jesteśmy świadkami policyjnego nalotu, w czasie którego amerykańscy stróże prawa znajdują w domu należącym do meksykańskiego bossa narkotykowego mnóstwo trupów. Bestialsko pomordowanych ofiar jest tak dużo i są pochowane w taki sposób, że policjantom przychodzi rozbierać budynek na części. Póki coś nie wybucha.

   Po takim wstępie nie ma co się łudzić, że czeka nas klasyczne kino sensacyjne. W Sicario twórcy starają się nam ukazać realia amerykańsko-meksykańskiego pogranicza bez żadnych upiększeń, ani przemilczeń. I mimo iż czas westernów dawno minął, to tutaj Dziki Zachód trwa w najlepsze. Narkotykowi mafiozi i ich świat nie są na marginesie społeczeństwa. To oni narzucają swoje reguły w przygranicznym Juarez nie kryjąc się przed sprawiedliwością jak mysz pod miotłą, a tocząc z lokalnymi władzami równą walkę, czego dobitnym przykładem są policyjne pick-upy z CKM-ami na pakach i miasto, które nieustannie rozbrzmiewa seriami z karabinów czy wystrzałami z pistoletów. A mimo to zwykli ludzie próbują żyć normalnie. Nawet jeśli akurat głowa rodziny jest skorumpowanym gliniarzem pracującym dla kartelu. Jak się wkrótce okazuje granice między dobrem, a złem łatwo się tu zacierają, a nie każdego należy oceniać od razu.


   Nie dziwi więc, że Amerykanie zwalczający ten narkotykowy biznes, prócz polowania na przestępców u siebie, urządzają też bezprawne operacje za meksykańską granicą, dostosowując się do narzuconych przez bandytów zasad. I jak na prawdziwych stróżów prawa rodem z westernu przystało nie patyczkują się z przesłuchiwanymi odstawiając obowiązujące przepisy na bok, byle tylko osiągnąć zamierzony cel. Ich niekonwencjonalne metody przynoszą bezsprzecznie efekty, z czym trudno się pogodzić głównej bohaterce, która dołącza do zespołu walczącego z narkotykową mafią. Zszokowana regularną wojną, o której nie wie i nie dowie się świat, kobieta nie potrafi się pogodzić z brutalnymi działaniami swoich towarzyszy, mimo iż nie może im odmówić skuteczności. Tym bardziej, że wszystkie plany trzymane są przed nią w tajemnicy, czyniąc z niej jedynie biernego uczestnika wydarzeń.

   Historia przedstawiona jest w bardzo realistyczny sposób, ale też trochę zakrawa na wyciskacza łez, bo chociaż meksykańskie zbiry są okrutne to zaraz widzimy, że wielu ku przestepczości skierowało się z braku innych możliwości. Wystarczy rzut okiem na Juarez: wszędzie bieda, tłumy ciągną za pracą w kierunku USA, a przecież każdy ma rodzinę do wykarmienia, więc jeśli nie dostanie pracy na miejscu, ani nie uda mu się to nielegalnie w USA, wtedy pozostaje ostatnia możliwość zarobku - praca dla kartelu.


   Film bezsprzecznie zwraca uwagę na pewien problem, ale wbrew pozorom nie daje recepty na jego rozwiązanie, bo o ile Sicario pokazuje jak skutecznie dokopać handlarzom narkotyków, udowadniając że dla wyższego dobra należy porzucić czystą grę. Tyle że to półśrodki, a nie sposób na definitywne rozprawienie się z narkotykową mafią. Bo jak przyznaje, w którymś momencie jeden z bohaterów: ich działania problemu nie rozwiążą, tylko trochę pokrzyżują szyki przestępcom, rozwiązaniem byłoby jedynie przekonanie ludzi, by przestali brać dragi. Zresztą nawet wtedy bieda w Meksyku, by nie zniknęła, tylko ludzie związani z handlem narkotykami straciliby zarobek.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz