piątek, 27 maja 2016

Czas wojny (War Horse) 2011 reż. Steven Spielberg

   Można powiedzieć, że to piękna historia o miłości, przyjaźni i oddaniu. Wzruszająca opowieść o dwóch przyjaciołach, którzy na lata zostali rozdzieleni i przeszli przez piekło wojny, by w końcu się odnaleźć.

Albo... można spojrzeć na to tak, że to historia konia pechowca jakich mało. Najpierw licytują się o niego dwa głupki, z których żadnemu tak naprawdę nie jest on potrzebny (ot taka fanaberia). Jak na złość licytację wygrywa biedny głupek, przez co elegancki konik jeździecki zostaje sprowadzony do roli muła zaprzęgowego. A że głupota nie popłaca to durny wieśniak musi w końcu konika sprzedać, przez co ten trafia w ręce wojskowego i wyrusza na front (a mógł sobie skubać trawkę na polance).




   Czas wojny to w sumie taka bajka dla małych i dużych, można by powiedzieć, że nawet w disneyowskim stylu (nawet widzę to w wersji rysunkowej). Historie konia i stających na jego drodze ludzi są mocno przerysowane, a z każdej możliwej strony wlewają nam się fale melodramatyzmu. Ten efekt wzmacniają jeszcze zdjęcia, bezspornie piękne, ale trochę nierealne. Momentami bajecznie cudne i uderzające feerią żywych kolorów, z sielankowymi plenerami jak (właśnie) z bajek Disneya, a jeśli akurat konikowi dzieje się krzywda to mroczne i posępne, ale... też w pewien sposób malownicze.

   Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że Czas wojny to jednocześnie kawał dobrego kina wojennego. Sceny batalistyczne wbijają w fotel swym rozmachem i dopracowaniem. Szczególnie szarża kawaleryjska na początku i szturm na okopy na końcu filmu. W każdej minucie widać ogrom pracy jaki włożyć musieli twórcy, angażując setki statystów, zadbawszy o kostiumy i rekwizyty, ba, nawet pola bitew wyglądają epicko, a nie jak przypadkowy bajzel. Oglądać możemy pojazdy i działa z epoki i to nie gdzieś tam przelotnie, a w całej okazałości. A jakby tego było mało to mimo iż wykorzystano sporo efektów specjalnych to szczęśliwie nie widać tak irytujących zawsze efektów komputerowych.



   I gdy myślę o tym filmie to nasuwa mi się od razu porównanie do 1920 Bitwy warszawskiej Hoffmana z tego samego roku i przedstawiającej wydarzenia z tego samego okresu. Niestety sześciokrotną różnicę w budżetach widać od razu. W przeciwieństwie do nas Amerykanie nie pokazują dwudziestu wojaków dając w domyśle do zrozumienia, że jest ich dwustu tylko naprawdę widzimy dwustu umundurowanych i uzbrojonych mężczyzn. A u nas te braki jeszcze na domiar złego kryto marnymi efektami specjalnymi, heh. Mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni.

   Tymczasem pozostaje mi polecić Czas wojny, bo to całkiem lekki film, szczególnie że przez ciągłe zmiany miejsca i właścicieli historia konia Joeya jest mocno urozmaicona i na pewno każdy znajdzie tu jakiś ciekawy wątek dla siebie.


2 komentarze:

  1. Hmm, a ja czytałem zazwyczaj opinie niepochlebne, że taki Spielbergowski produkcyjniak i raczej nie warto. No to może się skuszę jednak :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to jest Spielberg pełną gębą, nie da się ukryć, ale z drugiej strony jego filmy też mają urok, chociaż inni zrobiliby je dla węższego grona odbiorców.

      Usuń