środa, 4 maja 2016

Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy - kiedy już myślałem, że gorzej być nie może.

   W dzieciństwie lubiłem Gwiezdne wojny, nie jakoś szczególnie, ale jak leciały w telewizji to zawsze oglądałem. Jako że fanem nie byłem to do Mrocznego Widma zebrałem się jakieś dziesięć lat po premierze i chyba też dlatego, że akurat leciało na jakimś programie w kablówce. Pamiętam, że zawiodłem się srogo, na tyle by nie podjąć kolejnych dwóch części. Tym samym gdy ogłoszono powstanie, kolejnej, siódmej już odsłony, niewiele mnie to obeszło i pewnie jeszcze przez długie lata nie zmierzyłbym się z tą produkcją, ale jakoś tak ciekaw byłem o co tyle szumu i zdecydowałem się obejrzeć.


   Wizualnie Przebudzenie Mocy wypada lepiej niż szczątki tego co pamiętam z Mrocznego Widma. Na pewno nie rażą, aż tak efekty komputerowe. Wiadomo, technika poszła do przodu, a druga rzecz, że Abrams podobnie jak Miller też miał chyba ciągoty do bardziej klasycznych metod. Spoko, za wyjątkiem postaci Głównodowodzącego Snoke, który wręcz promieniuje sztucznością cała reszta jest naprawdę w porządku. Całkiem nieźle też dobrano plenery pod rozgrywającą się akcję i ładnie je ozdobiono: na pustyni znajduje się cmentarzysko maszyn bojowych Imperium. Ma to wszystko klimat i nawet przypomina te stare Gwiezdne wojny. Do kompletu dziwaczni kosmici i zwierzaki i robi się całkiem swojsko. To mogła być rewelacyjna podstawa pod fantastyczny film, ale tak się nie stało.


   Leży i kwiczy niestety cała reszta. Dialogi na siłę napompowane poczuciem humoru jak z marnego sitcomu, co nijak się ma do całkiem dowcipnych kwestii i zabawnych sytuacji ze starych filmów. Kylo Ren mający być następcą legendarnego Vadera okazuje się najbardziej pizdowatym czarnym charakterem jaki wyszedł z Hollywood od lat. Tylko szaleniec mógł wpaść na pomysł, by uczynić go znerwicowanym emo-dzieciakiem. Dalej mamy totalny brak logiki: zbiegły szturmowiec pierwszy raz trzyma w rękach miecz świetlny i już jest w stanie stanąć do w miarę równego pojedynku z kolesiem, który włada mocą i ćwiczy się w szermierce od lat. Podobnie towarzysząca mu Rey, która przejmuje miecz. Dziewczyna ma niby większe szanse, bo właśnie została naznaczona mocą, ale... jak dobrze pamiętam to Luke musiał przejść forsowny trening, jego ojciec Anakin będący czymś w rodzaju wybrańca też się szkolił, cholera! nawet Neo w Matrixie musiał mieć wpierw wgrany program, by zacząć się napierdzielać. A tu przychodzi pierwsza lepsza dziewusia, która całe życie zbierała złom na pustyni i powala przeciwnika na łopatki. No ja pierdolę, porażka.


   A to nie wszystko. Jak przypomnę sobie Gwiazdę Śmierci i pełną emocji nierówną walkę rebeliantów z flotą imperium to aż ciary przechodzą, a tu... nie dość, że nowa broń jest kilkudziesięciokrotnie większa, bo to przerobiona planeta, to do walki z nią rzuconych zostaje raptem kilka myśliwców i Sokół Millenium. Głupota. A jeszcze głupsze jest to, że odnoszą sukcesy, bez żadnego przygotowania omijając wszelkie zabezpieczenia i uderzając w słabe punkty. Bo jak rebelianci wpadli na taki pomysł? Ano w pięć minut (dosłownie) dysponując ledwie strzępkami informacji i na każdy napotkany problem czy niewiadomą dając prostą receptę: "zajmiemy się tym". Po prostu. Nie, że trzeba przemyśleć, czy że zastanówmy się nad tym, albo może by tak spróbować...  Nie, po prostu mówią: załatwimy to i dawaj. Wierzyć się nie chce, że lata temu głowili się i kombinowali, by znaleźć sposób na Gwiazdę Śmierci, a wystarczyło powiedzieć: "aaaa, jakoś się zrobi".

   Niestety takich kwiatków jest dużo, dużo więcej. Można powiedzieć, że cały scenariusz to jedna wielka niedoróbka i improwizacja. I nijak nie jest tego w stanie uratować, ani Han Solo, ani jego futrzany kumpel, ani Leja (za którą akurat nigdy nie przepadałem), ani nawet Luke Skywalker, który okazuje się najbardziej chamskim żartem w całej tej hucpie.

   W sumie żałuję, że obejrzałem ten film. Parę ładnych obrazków i kilka widowiskowych akcji nie jest warte marnowania dwóch godzin życia.


6 komentarzy:

  1. No i muszę się zgodzić, bo także jestem rozczarowany tym filmem. Niemrawą powtórką z rozrywki i słabą kopią Vadera :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w sumie zapomniałem o tym w tekście, ale chyba tylko jeden gość (z nowych bohaterów) zdał tutaj egzamin: Generał Hux grany przez Domhnalla Gleesona. Postać może nie wybitna, ale w przeciwieństwie do reszty trzymająca jakiś poziom.

      Usuń
  2. A mnie Gwiezdne wojny, jak fascynowały za dzieciaka tak teraz... premiera tego filmu naprawdę mnie obeszła i nie mam zamiaru go oglądać. Jak widać słusznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak mam z Godzillą jedyna filmowa pasja jaka się ostała z dzieciństwa ;)

      Na Filmwebie są tacy co w komentarzach mocno bronią "Przebudzenia Mocy" znajdując wytłumaczenie na każdy wytknięty błąd. Może i mają trochę racji, ja fanem nie jestem, więc ciężko mi kategorycznie osądzać. Podszedłem do tego filmu w sumie jak do każdego innego sci-fi i oceniając je jak każdy inny film stwierdzam, że wypadadł blado.

      Usuń
    2. Ja mam tak z Parkiem jurajskim i Ghost busters. W przypadku tego drugiego nawet się nie przymierzam do oglądania, bo zapowiada się niestety klapa :(

      Usuń
    3. No "Park Jurajski" był jednym z moich ostatnich bastionów i o ile pierwszy nadal się broni, to po obejrzeniu drugiego piękne wspomnienie z dzieciństwa o tym jak kapitalny to był film, uleciało.

      Usuń